Katalog-blogow.pl PrzezProjektor: Sentymentalny hit, czy popkulturowy kit? - recenzja "Ready Player One"

O stronie

Witaj na Przez Projektor! Na tej stronie znajdziesz dłuższe teksty (recenzje, opinie, przemyślenia) związane z filmami i serialami, które pojawiły się na stronie FB. Zapraszam Cię do polubienia profilu na Facebooku - znajdziesz tam aktualne newsy, doniesienia oraz komentarze związane ze światem kina i nie tylko!

sobota, 14 kwietnia 2018

Sentymentalny hit, czy popkulturowy kit? - recenzja "Ready Player One"

Sentymentalna podróż. Przygoda w innym wymiarze. Popkulturowy kisiel. Długo mogę wymieniać, czym może stać się "Ready Player One" dla widzów - najnowsze dzieło Stevena Spielberga. Częściej filmwi twórcy wykorzystują muzykę, której nie mogę pozostać obojętny. "W starym, dobrym stylu" (recenzja: tutaj) kupiło mnie swoim "High way to Hell", "Atomic Blond" (recenzja: tutaj) przeróbką New Order, a soundtrack ze "Strażników Galaktyki" odtwarzałem setki razy. Pod względem muzycznym uwielbiam lata 80, tym samym po trailerach zapowiadanego filmu liczyłem na niezwykłą zabawę. Szkoda, że skończyło się na dobrej ścieżce dźwiękowej...
Czego w takim razie brakuje omawianemu filmowi? Przede wszystkim wciągającej fabuły. Widzieliście zwiastun? Prezentuje on historię wirtualnego świata OASIS, który staje się codziennością przyszłego społeczeństwa. Kiedy umiera założyciel tej gry, zaczyna się polowanie na trzy klucze pozwalające zdobyć władzę. Jest to również cel głównego bohatera, który wzywa do rebelii. I w sumie to tyle. Postać schematycznie, odhaczając kolejne elementy porusza się po fabule filmu. Jest przewidywalnie. Bez zaskoczeń. Jestem zwyczajnie zawiedziony.

Wirtualna rzeczywistość stworzyła nieograniczone możliwości fabuły. Twórcy mogli skupić się na rozmaitych przygodach, albo zaprezentować problemy świata rzeczywistego. Nie zrobili żadnej z tych rzeczy. Niestety zamiast aktorów, częściej oglądamy wirtualne avatary, a po całym seansie pamiętam niewiele ponad to, co pokazał zwiastun. Może oprócz zakończenia, które można było zgadnąć przed samym seansem. W zwiastunie mowa także o rebelii, być może czymś większym, może jakimiś kryzysem, czy dramatem społeczeństwa, załamaniem granic świata wirtualnego i rzeczywistego... a nie, to tylko element gry, a rebelia to pic na wodę...
Cała nadzieja w postaciach! Która jest złudna. Nie czułem żadnej chemii między bohaterami. Nagle nasz bohater zakochuje się w dziewczynie - żadnych niespodzianek, ekscytacji, problemów czy rozwinięć wątku. Równie dobrze mógłby nam to powiedzieć narrator (który przez bardzo długi czas wprowadzał nas w fabułę filmu). Garstka przyjaciół? Tutaj zdecydowanie łatwiej zapamiętać same avatary, aniżeli aktorów. Ich role zostały spłycone, a dialogi ograniczone do minimalnej ilości informacji o postaciach. Przed pisaniem tego tekstu oglądałem ponownie zwiastuny, bez tego nie pamiętałbym nawet imienia głównego bohatera... 

Fabuła ma miejsce w 2045 roku. Całkowicie rozumiem fascynację latami 80. Jednak oprócz sentymentalnych względów, czemu na świecie nie doszło do żadnych innych zmian? Wszyscy nagle chcieliby żyć w latach 80, coś więcej? Oprócz przeniesienia do świata wirtualnego nie ma tutaj nic nowego, co by mogło zadziwić widza postępem technologicznym. Fabuła może mieć miejsce w 2019 roku, żaden problem. Życie w takim świecie mogliśmy oglądać również w anime "Sword Art Online". Mimo mojego dystansu do japońskich produkcji i braku zainteresowania produkcjami anime, muszę przyznać, że wypadło to o wiele lepiej. Tam twórcy wykazali zabawę wymyślonym światem. W filmie Spielberga obie przestrzenie były zwyczajnie mało interesujące. Może oprócz popkulturowych odniesień wciskanych w każdym możliwym momencie.

Ze smutkiem przyznaję, że chociaż uwielbiam Twisted Sisters, Bee Gees, Billy Idola, czy "Time After Time", tak tutaj skończyło się tylko na doznaniach muzycznych. Chętnie odsłucham soundtrack z filmu. Jednak miło byłoby podczas tego, przypomnieć sobie sceny z filmu. Tutaj nawet podczas samego seansu sfera wizualna nie wydała mi się atrakcyjna względem puszczanej muzyki.

Film doskonale sprawdza się dla osób, które chciałyby nazliczać setek odniesień do popkultury.  Mamy sekwencje legendarnych filmów (w tym warto wspomnieć o jednym z gatunku horrorów, genialnie wplecionego w całość), trendów, czy zwyczajnie gier komputerowych. Jednak to moim zdaniem za mało, żeby utrzymać tą produkcję.

"Ready Player One" jest po prostu przystępny. Zwyczajny przeciętniak, który szybko wypadnie z mojej pamięci. Najbardziej doskwiera mi słabość fabulrna, która miała świetną otoczkę i nietuzinkowe miejsce. Być może sięgnę po książkę Ernesta Clinea. Nie dlatego, że zachęcił mnie do tego film, ale żeby przekonać się, czy ta adaptacja jest zmarnowanym potencjałem, czy po prostu nie miała wystarczającego podłoża. Polecam zwiastun i soundtrack - tyle spokojnie wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz