Wspomniany ciężar (o dziwo) nie rzuca się w formie patosu, rozciągającego się na cały film. Ma on miejsce po seansie, kiedy znamy już całą historię. Bo przez pewien czas oglądamy miłość, śpiew i rock & roll. Jednak po kolei...
Ally (Lady Gaga) jest dziewczyną z prowincji. Pracuje jako kelnerka, zajmuje się domem i swoim ojcem, a wieczorami śpiewa piosenki Edith Piaf w niszowym klubie. Los chce, ze do tego samego lokalu wpada Jack (Bradley Cooper). Gwiazdor muzyczny, którego kariera traci tempo. Niestety nieskutecznie pomagają mu problemy alkoholowe, czy inne używki. Walczy również z własną przeszłością, wyniesioną z domu rodzinnego. Ni stąd, ni zowąd nowa znajomość przeradza się we wspólny koncert, a następnie w płomienny romans - a nawet coś więcej. Ally dość szybko staje się gwiazdą, która na skutek wymagań branży zamienia się w kolejny produkt dla mas. Jack coraz bardziej pogrąża się w bezradności wobec świata show-biznesu oraz problemów alkoholowych.
Właśnie w ten sposób, swobodna historia dwójki zakochanych zmienia się w walkę. Walka toczy się na wielu frontach - zachowaniu własnej oryginalności, radzeniu sobie z własnymi emocjami, czy wyznaczaniu priorytetów. Tutaj Bradley Cooper daje z siebie wszystko, tworząc nam niesamowicie skomplikowaną postać, która próbuje znaleźć swoje miejsce we wszechświecie i poskładać życie w jedną całość. Pojawia się także krótki, ale emocjonalny związek z jego bratem, w którego wcielił się Sam Elliott. Aktorsko wypada to znakomicie, zresztą jeżeli ktoś miał wątpliwości co do roli Lady Gagi, to mogę je teraz rozwiać. Wypada naprawdę przekonująco, ale nie można ukrywać, że to działka muzyczna należy do niej. Cooper daje radę i powiedzmy że "wymiata" na scenie w solówkach. Ale to Gaga przekazuje i wylewa wszystkie emocje, nadając niesamowitą otoczę całej fabule. Nic dodać nic ująć.
Reżyserski debiut Coopera sprawdził się w 100%. Przeniósł on historię, która w gruncie rzeczy była opowiadana już w 1937 i 1976, wrzucając w to powiew świeżości i unikalności. Może i czasami fabuła idzie za wolno, czy za szybko - nie ważne. Bo w tej opowieści dostajemy dawkę lekcji muzyki, zachowania autentyczności, wyrażania siebie, dnia z życia celebryty, czy wgłąb we wnętrze jednostki. Podczas seansu nie obędzie się bez wzruszeń i emocji. Fakt, że możemy spekulować pewne rzeczy, to i tak z ogromnym zainteresowaniem będziemy śledzić losy głównych bohaterów.
Ja wracam do odsłuchiwania soundtracku, bo takie utwory jak "Always remember us this way" (<3), "I'will never love again", czy "Shallow" na długo zostaną w pamięci, przywołując wspomnienia z tej świetnej historii. A Was zachęcam do zapoznania się z tą produkcją. Moim zdaniem warto!
Chris
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz