Jakie są dwie najpopularniejsze kreacje kina amerykańskiego,
które swoimi krokami rujnują dzielnice oraz przyśpieszają bicie naszego serca
w rytm chrupanego popcornu? Oczywiście to Godzilla i King Kong. W ciągu dekad
zostały powszechnymi ikonami filmowymi, bijąc sukcesy kasowe i wspierając
handel sprzedażą gadżetów z ich udziałem. Kiedy pierwszą kreaturę możemy
określić przerażającym monstrum, tak człekokształtna postać nie jest elementem
łatwym do zdefiniowania. Właśnie ten proces próbuje ukazać "Kong: Wyspa
Czaszki". Produkcje tego gatunku są
głównie źródłem dostarczenia widzom rozrywki. Tutaj, nie będę ukrywał swojego rozczarowania.
Zmarnowanie dużego potencjału oraz naśmiewanie się z widzów oczekujących
kasowej produkcji. Momentami film można zaliczyć do parodii gatunku.
Krok pierwszy:
Zbieramy drużynę
Samuel L. Jackson, Tom Hiddleston, John Goodman, Brie Larson
- to tylko czwórka znakomitych aktorów. Nie jest zaskoczeniem, że grają oni w pierwszym składzie. Są to
doświadczeni aktorzy, których popisy przed kamerami oglądaliśmy wiele razy. Nie
można również wymarzyć sobie lepszych warunków do pracy - na wyspie, gdzie
liczy się przetrwanie i okiełznanie nieznanego. Jest to idealna okazja do
zaprezentowania warsztatu aktorskiego.
Jednak każda orkiestra potrzebuje instrumentów. Dialogi w
filmie wypadają fatalnie. Aktorzy nie mają na czym opierać swoich ról. Kilka
spostrzeżeń, musi Wam wystarczyć do zrozumienia, kim są prezentowane
charaktery. Cała drużyna lepiej wypadłaby na wycieczce turystycznej, niż na
nieznanym lądzie. Scenariusz opiera się na wymianie prostolinijnych zdań, ani
trochę nie oddających klimatu, który tworzy całe otoczenie. Koszmarnym
zabiegiem są również cytaty i pouczenia, poruszające zagadnienia wojny. O ile
mogą mieć one urzeczywistnienie w prawdziwym świecie, tak tutaj sprawiają wrażenie
ściągniętych od wielu innych filmów o tematyce wojennej. Byłoby to wybaczalne
w przypadku niskobudżetowego filmu akcji, lecz nie w remake'u legendy kina.
Zwłaszcza, że pomysł na wykonanie rozwijał przed twórcami tysiące możliwości.
Krok drugi:
Zaplanujmy każdy krok
Główny zamysł tego filmu jest całkiem dobry. Widzieliśmy
już, jak King Kong przemierza Amerykę - gdzie bestia zdana jest na łaskę ludzi.
Nieznane ziemie budzą przed monstrum lęk i strach. Instynktownie reaguje na
zagrożenie - broniąc się. W najnowszej odsłonie widzimy dużą zmianę. Tym razem
to ludzie są intruzem, znajdującym się w domu tytułowego bohatera. Kong jest
królem, Kong jest potęgą, Kong jest Bogiem. Władca nie może pozwolić obcym
najeżdżać jego ziemię, deprawować poddanych, tym bardziej - nie szanować jego
majestatu. Jednak ludzie są ludźmi, więc co im stoi na przeszkodzie?
I wszystko prezentowałoby się wspaniale, gdyby nie ogromna
przewidywalność. Budowa scen pokazuje nam w którym momencie mamy spodziewać się
zagrożenia i tylko czasami udaje się zaskoczyć widza. Jednak większość ruchów
na ekranie jesteśmy w stanie przewidzieć. Dodatkowo wybory bohaterów oraz ich
zachowania są całkowicie absurdalne. Jak najszybciej chcę zapomnieć kilka scen,
zwłaszcza próby zbudowania dramatycznej chwili, poprzez poświęcenie się jednego z
członków załogi. Nie tylko ani trochę nie obchodzi nas prezentowana postać, ale
jej ruch jest zwyczajnie żenujący. Brakuje
dyskusji, brakuje energii, brakuje fajerwerków....
Krok trzeci:
Obserwujmy
Czemu warto obejrzeć ten film? Widowisko. Większość akcji
rozgrywa się na terenach Wyspy Czaszki. Widoki, tło i cała oprawa jest
niezapomniana. Możecie nacieszyć oczy nie tylko krajobrazami, ale także
drobnymi elementami, zbliżeniami, a nawet efektem wywołanym przez mgłę. Uważnie
obserwując kamerę, która prezentuje nam rozległe tereny, możemy doszukać się
ujęć artystycznych. Kamera przedstawia podobieństwa człowieka i natury. Jest to
miłe wzbogacenie scen.
Krok czwarty: Słuchajmy
Kolejnym dobrym elementem filmu jest soundtrack. Niestety,
zamiast wzbogacać film, jest on próbą odwrócenie uwagi od dialogów. Podczas
seansu miałem wrażenie, że kiedy scenarzyści nie mieli pomysłu na prowadzenie rozmowy,
zagłuszali ją muzyką. Jednak nie będąc całkowicie surowym - część z nich w
przyjemny sposób oprowadza nas po wyspie.
Krok piąty: Znajdźmy
bestię
Najlepiej w filmie wypadają milczące charaktery. Obiektywnie
jest to osada tubylców i sam Kong (i kilka kreatur, które pojawiają się w filmie
przejściowo). Zaczynając od wioski, która jest kolejnym zmarnowanym
potencjałem. Wprowadza nam ona do obsady nowe istoty... i to tyle. Na ekranie
pojawiają się barwne postacie, tylko po to, żeby zniknąć po kilku ujęciach. Nie
dowiadujemy się o nich nic, mimo iż są w stanie wzbudzić zainteresowanie wśród
widza.
Zaś król jest najlepiej wykreowanym charakterem. Zepsucie
tej postaci nie było możliwe, ponieważ scenarzyści nie mogli mu dać dialogów,
poza rykiem i warczeniem. Zaprezentowany jest tutaj klasyczny konflikt postaci
Konga, pomiędzy złymi, a dobrymi ludźmi. Dodatkowo dostajemy trochę jego
historii oraz widzimy funkcjonowanie postaci we własnym środowisku. Jak na
poziom tego filmu, nie mógłbym wymagać niczego więcej.
Krok szósty:
Uciekajmy
Z biegiem lat i wieloma wytworami przemysłu filmowego, oczekiwania
widzów uległy zmianom. Nadal szukamy w filmach rozrywki, ale nie chcemy oglądać
również czegoś banalnego. Czy warto zobaczyć Konga? Wzrokowo jest to przyjemne
widowisko. Jeśli jednak chcecie rozerwać się po ciężkim dniu, wybierzcie inny
film, bo przecież udanych tegorocznych produkcji jest już wiele. Tym razem
kucharz obiecał rewelacyjny posiłek. Poczułem zapach, nacieszyłem oczy, a po
wyjściu z restauracji ze łzami w oczach, poszedłem zjeść kebab - żeby zapomnieć o moim rozczarowaniu
poprzednim posiłkiem.
A ja się podpisuje pod każdym słowem złotymi zgłoskami!!! /Mathieu
OdpowiedzUsuń