Pierwszą rzeczą, o której należałoby wspomnieć jest fakt, że mój kontakt
z dziełem Jonaha Loopa był zupełnie przypadkowy. Ot, sytuacja jakich codziennie
wiele. W roli głównej wieczór, pilot od telewizora, słodkie lenistwo i
kompletny brak ciekawych propozycji dla telewidza. Wtem, nagle pojawia się On.
Nazywają go różnie. Średniak, przeciętniak. Czasami padają pod jego adresem
słowa, które nie nadają się do umieszczenia w tym tekście. Z początku nasza
niechęć wobec niego jest ogromna. Nie chcemy go oglądać, a mimo to nie
przełączamy dalej, nie sprawdzamy, co prezentuje kanał, znajdujący się pod
kolejnym numerem. Z czasem fabuła nabiera tempa, a my nie możemy oderwać
wzroku. Wszystkie nasze zmysły wręcz krzyczą, że jest to słaby film. A mimo to oglądamy z zapartym tchem i do samego końca z
odrobiną śliny na ustach śledzimy zawiłe losy bohaterów.
Oczywiście jest wiele rzeczy, które mógłbym zarzucić filmowi
"Arena".
- W produkcji tej fabuła jest tak przewidywalna, że z powodzeniem
zgadywałem 2 lub 3 wydarzenia do przodu.
- Niektóre sytuacje, zaprezentowane w filmie są tak naiwne, że zaczynałem się zastanawiać, czy nie był to celowy zabieg reżysera, który miał wywołać u widza rozbawienie lub zażenowanie - tutaj do wyboru.
- Niektóre sytuacje, zaprezentowane w filmie są tak naiwne, że zaczynałem się zastanawiać, czy nie był to celowy zabieg reżysera, który miał wywołać u widza rozbawienie lub zażenowanie - tutaj do wyboru.
- Niepotrzebne epatowanie nagością jednej z głównych bohaterek. Chociaż z
drugiej strony, bohaterka imieniem Mila, oprócz smagłego ciała, chyba nie miała
nic więcej do zaoferowania widzowi.
- Zbyt krótki epizod wampirzycy żony porwanego strażaka, w której
rolę wcieliła się Nina Dobrev. W tym miejscu jednak jest to jedynie moja
subiektywna opinia.
Jednym z fenomenów tego rodzaju filmów jest to, że w trakcie seansu
zupełnie nie zwracamy zupełnie uwagi na te wszystkie wymienione wyżej
niedoróbki. Osobiście, z ich istnienia zdałem sobie sprawę dopiero po zakończonym
seansie. Fabuła prowadzi kinomana za rączkę, a ten nawet nie próbuje wyrywać
się ku ruchliwej ulicy dużo lepiej zrealizowanych produkcji. Ja nazwałbym to
syndromem "Ukrytej Prawdy". Każdy wie, że aktorzy w tych
para-dokumentalnych produkcjach to ludzie zupełnie przypadkowi, a scenariusz
pisany jest na kolanie w tramwaju. Jednak zasada "jak już leci, to
zostaw" działa tutaj niemal w 100%. Zupełnie tak jak w przypadku filmu
"Arena" z 2011 roku.
Wszystkie zdjęcia w serwisie, niepochodzące z niego, umieszczone są w serwisie na prawie cytatu i nie są własnością PrzezProjektor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz