Tegoroczna produkcja zaskakuje... Mianowicie nie tworzy ona
nic nowego. Garściami czerpie pomysły z innych filmów o tematyce kosmicznej.
Kiedy "Grawitacja" ukazywała nam samotność w kosmosie,
"Interstellar" definiował tajniki nauki, a "Obcy" mroził
krew w żyłach, tutaj dostajemy zakręconą mieszankę. Ktoś może powiedzieć, że ważne jest prezentowanie w gatunku czegoś
świeżego i oryginalnego, ale czy połączenie dobrych pomysłów z naszych
ulubionych filmów nie jest genialnym pomysłem? Cóż...
Do pierwszych trzydziestu minut byłem święcie przekonany, że
jest to produkcja podobna do "Interstellar". Dla odmiany nie
skupiając się na fizyce, a raczej na zagadnieniach biologicznych. Poznajemy
grupę naukowców, osadzonych na stacji kosmicznej. Wchodzą oni w posiadanie
próbek obcego pochodzenia. Ich celem jest odkrycie życia wywodzącego się z
Marsa. W tym celu poddają badaniom niepozorną komórkę. Ich misja kończy się
sukcesem za który przypłacą własnym życiem. Jak możemy wywnioskować, nasza urocza komórka przeobrazi się
w obcego, który wprowadzi chaos w fabule. Film momentalnie zmienia nastrój,
zamieniając się w walkę o przetrwanie członków załogi, gdzie nasza sympatyczna
forma życia morduje po kolei każdego z nich.
Gąbka mnie goni!
Sympatyczny morderca?... Pamiętacie "Obcego"?
Tytułowe pozaziemskie istoty budziły grozę i strach... Tutaj nasz bohater
przypomina latającą galaretkę, którą chcielibyście mieć jako zwierzątko domowe.
Mógłbyś wychodzić z nią na spacery, głaskać i karmić... Dobra, z karmieniem
może być trochę gorzej... zresztą, przekonacie się sami. Twórcy mogli
przynajmniej zachować pozory thrilleru, ale zamiast tego nazwali pozaziemską
istotę ''Calvin". I kiedy faktycznie imię to pasuje sympatycznej komórce,
tak kiedy nasza gąbka dorasta i chcielibyśmy traktować ją poważnie... to nadal
jest to "przerażający Calvin"...
Spojler
architektoniczny
Jak już wspomniałem akcja odgrywa się na stacji kosmicznej,
która musze przyznać jest detalicznie odwzorowana. Wskazówka: nie patrzcie na fakt, że
są w niej dwie kapsuły ratunkowe przy sześcioosobowej załodze - to naprawdę
nic nie oznacza! Również cudownie prezentuje się mechanika grawitacji. Kropelki krwi, łzy, przedmioty i bohaterowie
w stanie nieważkości sprawiają przyjemność dla naszych oczu. W przypadku
poruszania się po statku, widziałem dużą inspirację "Grawitacją".
Załoga
Obsada mogłaby zdziałać znacznie więcej dla tego filmu przy
lepszych dialogach i rozwinięciach postaci. Ale nie jest źle. Twórcy mogą iść w
dwóch kierunkach - dać nam krwawą jatkę, którą oglądamy dla akcji, bez
przejęcia naszymi bohaterami lub - przegadać połowę filmu i zanudzić widza już przed
ukazaniem akcji. Film znalazł złoty środek, gdzie poznajemy tylko pewne
elementy przeszłości naszych bohaterów, a wszystko to splatane jest z akcją. I
choć nadal nie znamy dobrze postaci, możemy w jakimś stopniu przejąć się ich
losem. Zaciekawiło mnie tylko, że
postacie kobiece są i właściwie nic więcej. Znamy ich role, wiemy o byciu
członkiem załogi, ale kompletnie nie mamy do nich żadnego ziemskiego
odniesienia. Niestety, w ten sposób film traci na odbiorze. Dodatkowo jeżeli kierujecie się Ryanem
Reynoldsem w obsadzie - to możecie sobie odpuścić...
Otwarte przestrzenie
jak w Connecticut
Film z początku obiecuje nam cudne ujęcia, zwłaszcza przy
scenach laboratoryjnych. Później również bardzo dobrze wpisuje się w montaż
tego gatunku. Czego mi brakło? Tła, zdecydowanie film osadzony w kosmosie...
powinien ukazywać, no nie wiem... może kosmos? Tych ujęć jest mało, a zdecydowanie
urozmaiciłyby obraz. Natomiast soundtrack
jest znakomity! W wielu scenach gra on główne skrzypce w spajaniu całości i
trzymania nas w napięciu.
Krąg życia
Bardzo rozbawiło mnie umieszczanie słowa "rodzina"
w odniesieniu do załogi na początku filmu. Rozumiem, że twórcy chcieli nam od
samego początku nadać status relacji bohaterów. Jestem zdania, że status
"rodziny" powinien być w jakimś stopniu pokazany, zanim zaczniemy go
przyswajać. I niestety twórcy przesadzili z tym odniesieniem. Jednak nie da się
ukryć, że nasi bohaterowie są prawdziwymi przyjaciółmi. W filmie nie następuje
gloryfikacja jednego bohatera. Szczerze, obawiałem się tego, że jeden członek
załogi będzie wszystko potrafił i ratował innych - "superbohater w
kosmosie". Na szczęście tak się nie stało. Każdy zna swoją rolę, swoje
kompetencje i uprawnienia. Wyraźnie to podkreślono. Hydraulik, pilot, technik,
biolog, doktor, dowódca - nikt nie szarżuje i nie próbuje dowieść swojego
bohaterstwa. Widzimy tutaj ludzi, ogarniętych strachem i lękami, jednak każdy z
nich jest świadomy odpowiedzialności jaka na nim ciąży. Każdy zna ryzyko, każdy
jest tu z jakiegoś powodu i każdy wykonuje swoją pracę w stu procentach.
Więc dlaczego?
Im dłużej myślę o tym filmie, tym więcej widzę nieścisłości
w fabule. Ale... muszę przyznać, że bawiłem się rewelacyjnie. Nie jest to horror, który prześladowałby odbiorcę
po seansie. Nie jest to kino wywołujące głębokie przemyślenia. Jest to
produkcja, która dostarcza rozrywki. A czy nie o to chodzi w filmie sci-fi? Nie
nastawiajcie się na ambitną perełkę scenariuszową, nie oczekujcie dzieła na
miarę klasyków gatunku. Usiądźcie przed ekranem z popcornem, czy to sami, czy ze
znajomymi i czerpcie radość z historii,
którą prezentuje wam "Life". A niech mnie... Zdecydowanie polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz